Historia jednego krzesła…

 

Dziś mija kolejny rok mojej przygody z blogiem. Dokładnie wczoraj 7 lat temu stworzyłam stronę, a dzisiejszego dnia opublikowałam swój pierwszy post. Ostatnio było mnie tutaj mało, a wymówek mnóstwo. Nowa praca, goście, nauka jezyków itd., itp. Choć pisałam co nieco, ale nie publikowałam. Dziś jako, że dzień wczorajszy, jak i dzisiejszy jest istotny nie tylko dla mnie napiszę coś specjalnego. Historia związana jest z osobą dla mnie niezwykle ważną. Nie przedłużam już dłużej i zapraszam. Zatem już teraz przed nami historia jednego krzesła, którą dedykuję mojej siostrzyczce Martusi…

 

 

…Pierwsza wspólna rodzinna wyprawa kamperem i od razu przytrafiła nam się opowieść niezwykła, a mianowicie historia jednego krzesła. Miejsce docelowe wybraliśmy przecudne. Cisza, spokój i niemalże nikogo wokół. Kamper już zaparkowany, pogoda dopisuje tak, jak zresztą i nasze nastroje. Pora przygotować kolację. A co smakuje najlepiej w takich okolicznościach przyrody? Wiadomo, że kiełbaska prosto z ogniska. Zatem pora wybrać sie do lasu w poszukiwaniu drzewa.

 

 

Wędrujemy przez las, ja i moja siostrzyczka, a tutaj nagle naszym oczom ukazuje się krzesło. Tak, tak, piękne, choć zaniedbane krzesło. Ktoś je porzucił w lesie. Otulają je tylko liście i pokrywa mech. Jakież ono jest niezwykłe. Ktoś musiał się napracować, aby stworzyć takie cudo. Jest wyrzeźbione z drzewa i ma wyjątkowy kształt oraz strukturę. Widać, że spędziło tutaj w lesie już jakiś czas. Brakuje mu jednej nogi. Tak naprawdę to jest jego jedyny mankament. Choć dla nas to żaden problem.

 

 

Cóż można zrobić z takim krzesłem? Otóż zapewne użyć jako drewna na ognisko lub pozostawić w lesie, aby świat o nim zapomniał. Można, pewnie, że można. Jednak warto wybrać inne rozwiązanie. A jakie? No cóż dwie szalone kobiety postanawiają zabrać to niezwykłe krzesło ze sobą. Od podjęcia decyzji do realizacji pomysłu droga niedaleka, choć ze wzgledu na wagę krzesła nie taka prosta. Jednak, jak się okazuje razem można zdziałać wiele i to z szerokim uśmiechem na ustach. We wspólnym działaniu i motywowaniu siła. 

 

 

No cóż, chwytamy krzesło i staramy się je przenosić metr po metrze. Po około godzinie takiego działania docieramy do naszego kampera. Ustawiamy krzesło tuż obok i już myślimy jak je zabrać ze soba do domu. Jednak później plany ulegają zmianie. Po trzech dniach tuż przed wyjazdem postanawiamy, że krzesło zostaje. Tutaj je znalazłyśmy i dotaszczyłyśmy nad jezioro, więc jego miejsce jest właśnie tu, na tej plaży, nad tym jeziorem i przy tym lesie…

 

 

Myślicie, że to koniec historii… Co to, to nie… Ku naszemu zdziwieniu, kiedy kolejny raz odwiedzamy to miejsce nasze krzesło nadal stoi. Co prawda przesunięte w inne miejsce, zresztą honorowe, bo nad samym brzegiem jeziora, ale wciąż tutaj jest. W dodatku zyskało podpórkę pod uszkodzoną nogą. Prezentuje się jeszcze lepiej niż wówczas, kiedy je znalazłyśmy. Jak widać nie tylko nam sie spodobało. Innym odwiedzającym jezioro także. 

 

 

Od momentu, kiedy je znalazłyśmy mija już prawie półtora roku, a nasze krzesło wciąż jest tam, gdzie być powinno. Byłam tam w listopadzie i potwierdzam, że nadal stoi i ma się dobrze. Jego opowieść, czyli historia jednego krzesła nadal trwa. Dla nas jest nierozerwalnie związana z kamperem, lasem, jeziorem i wspólnie spędzonym czasem. A, że miejsce należy do naszych ulubionych wracamy tam i będziemy to czynić. Zawsze z nadzieją, że nasze krzesło będzie tam wiecznie, a natura będzie mu sprzyjać i je chronić.

 

 

Ot historia jednego krzesła, która wciąż trwa i mamy nadzieję, że ku naszej radości  będzie trwać…

18 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *