Tegoroczny weekend wielkanocny postanowiliśmy spędzić zwiedzając różne zakątki podróżując na motorze. Mieliśmy jechać do Laosu, ale ponieważ na przejściu granicznym w Nam Phao nie chciano wpuścić naszego motoru, bo nas owszem tak, zmieniliśmy plan A na plan B, który powstał w naszych głowach w 5 minut. Grunt to dobry nastrój, spontaniczność i elastyczność.
Tym sposobem Wielkanoc spędziliśmy w Wietnamie wśród pięknych gór, serpentynowych dróg, wiosek, w których czas się zatrzymał, zielonych pól ryżowych, trzcinowych, łąk, rzek, jezior, potoków, strumyków, wodospadów i nad morzem. W ciągu trzech dni pokonaliśmy 1100 kilometrów i spędziliśmy czas w pięknych miejscach. Poniżej zamieszczam mapę naszej wielkanocnej trasy motocyklowej.
Pierwszego dnia dotarliśmy z Hanoi do Nam Phao położonego na granicy z Laosem. Jechaliśmy pośród zielonych pól, rzek, wysokich, pięknych gór porośniętych zielenią, strumyków i wodospadów.
Stąd, po zmianie planów wymuszonych powstałą sytuację, gdyż nasz motor miałby pozostać w Wietnamie z powodu przepisów celnych traktowanych wybiórczo na różnych przejściach z Laosem, skierowaliśmy się w stronę Vinh, a dokładnie pisząc, do Cua Lo.
Dotarliśmy tam w godzinach wieczornych pokonując tego dnia 520 kilometrów, co w warunkach wietnamskim jest maksimum ze względu na drogi i prędkości. Cua Lo jest nadmorskim kurortem, w którym wielu Wietnamczyków, zarówno tych mieszkających w Vinh, które po wojnie zostało odbudowane przez wschodnie Niemcy ( taka ciekawostka ), a także okolic, spędza weekendy, święta, jak i wakacje.
My już w ciemnościach znaleźliśmy hotel, w którym spędziliśmy wieczór, noc i poranek wielkanocny. Do śniadania oferowanego przez hotel zamówiliśmy ugotowane jajka, którymi, jak co roku podzieliliśmy się podtrzymując naszą polska tradycję.
Zamiast w górach, jak to było w planie A, w tym roku, jak i w ubiegłym, Wielkanoc spotkała nas nad morzem.
W tamtym roku w Hoi An, też w Wietnamie, choć wtedy to był etap naszej miesięcznej wyprawy, a teraz w Cua Lo, które odwiedziliśmy już żyjąc w tym kraju. Los czasami jest nieprzewidywalny, ale tak naprawdę myślę, że mamy duży udział w kreowaniu naszego życia poprzez podejmowane przez nas decyzje. Ja czuję się szczęśliwa, że jestem tu i teraz, a przede wszystkim, że razem z moim mężem, bo jest dla mnie najważniejszy. Kiedyś był synek i mąż, a teraz po odejściu Adasia, jest mój partner.
Po spacerze plażą
przyjrzeniu się pracy ludzi
i zwiedzeniu kilku miejsc w okolicy Cua Lao, jak port, rzekę wpływającą do morza,
hodowle krewetek
i kaczek,
a także pola pełne kwiatów rumianku
oraz zatrzymaniu na chwilę przy wędkarzach
postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę.
Tym razem trasa była zdecydowanie krótsza, gdyż chcieliśmy spędzić trochę czasu ze sobą nie tylko na motorze. Po przejechaniu około 130 kilometrów dojechaliśmy do Sam Son, gdzie spędziliśmy miłe popołudnie i wieczór wielkanocny oraz poranek poniedziałkowy.
Sam Son to miasteczko nad morzem, które pretenduje do miana kurortu, ale myślę, że będzie nim dopiero może za rok, gdy wszystkie budowy tam prowadzone zostaną zakończone. Obecnie jest tam w toku mnóstwo inwestycji.
Powstają nowe hotele, starsze są remontowane, na ukończeniu jest główna droga przy morzu i cała nadmorska infrastruktura w postaci sklepów, restauracji, łazienek i placów zabaw. Już dziś wiem, ze będzie tam pięknie, a dla rodzin z dziećmi będzie to niemalże wymarzone miejsce.
Plaża jest szeroka, czysta i z ładnym, choć ciemnobeżowym piaskiem, na której organizowane są różne atrakcje, jak na przykład przejażdżka na pomalowanym, jak zebra, koniu.
Okolica jest bardzo interesująca z otaczającymi ją skałami, kutrami rybackimi,
świątyniami i miłą atmosferą.
Nam Sam Son przypadło dużo bardziej do gustu niż Cua Lo. Zatrzymaliśmy się w bardzo dobrym hotelu, w którym mieliśmy komfortowe warunki.
Odrobina luksusu też jest wskazana nawet, a może przede wszystkim w czasie motorowej wyprawy, po przejechaniu wielu kilometrów, a wielkanocny relaks pożądany. Spędziliśmy bardzo miło czas w Sam Son. Spacerowaliśmy, śmialiśmy się, wzięliśmy nawet udział w ślubnej sesji fotograficznej na plaży.
Zresztą po drodze mijaliśmy kilka wesel, głównie odbywających się dosłownie na ulicach w rozłożonych na ten czas namiotach.
Ponadto skosztowaliśmy pysznych dań i trunków. To było wspaniałe popołudnie i wieczór. Taki relaks nam się przydał, gdyż po poniedziałkowym śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem mieliśmy w planach przejechać około 430 kilometrów, z czego znakomita większość znajdowała się w górach.
Świadomie ryzykując nieco i nie wiedząc jaka droga, to znaczy w jakim stanie, będzie prowadziła przez część gór, które wybraliśmy na powrót, podążyliśmy według naszego planu.
Wybór okazał się strzałem w ,,10,,. Jechaliśmy pośród pięknych gór, cudownych zielonych pól ryżowych
i wiosek, w których czas się zatrzymał. Miałam wrażenie, że są takie nierealne, ale nie, one są prawdziwe, choć można się wśród nich poczuć jak na filmie z dawnych lat. To rzeczywistość, która mnie urzeka. Uwielbiam takie klimaty.
Tam turyści nie docierają. Widać tylko stałych mieszkańców, którzy wybrali życie w górach lub tacy, których życie tak się potoczyło, że tutaj zostali.
Chciałoby się powiedzieć, że to jest prawdziwe życie Wietnamczyków żyjących w górach, ale to nazbyt ogólne stwierdzenie. Każdy przejaw życia i miejsce, w którym żyjemy jest rzeczywisty, chyba, że ktoś żyje iluzjami.
Trasa była przepiękna. My oboje kochamy góry, a w połączeniu z jazdą na motorze pośród nich są one równie zachwycające, jak i wówczas, gdy wędrujemy po nich z plecakami.
Tradycyjnie zatrzymaliśmy się w jednej ze wsi, aby posilić się zupą Pho Bo, która świetnie rozgrzewa i syci. To jest już nasz rytuał. Droga niekiedy nie była łatwa, ale wcale nie wysoko w górach, tylko już w nieco niższych ich partiach ze względu na dziury i wyboje.
Jednakże widoki dookoła nas były bezcenne. Tego dnia praktycznie cały czas spędziliśmy w górach, a tylko ostatnie kilometry bez ich obecności, ale i to nie zbyt namacalnie, gdyż zrobiło się już ciemno i nie było nic widać, a bynajmniej niewiele wokół nas. Do domu dotarliśmy cali i zdrowi, choć nie obyło się bez momentów zagrożenia i to jak zwykle przez kierowców jeżdżących skuterami jak wariaci. Doprawdy część Wietnamczyków zachowuje się czasami na drogach irracjonalnie. W Polsce nie obserwuje się takich zachowań. Tutaj w Wietnamie wszystkie ,,pomysły,, są możliwe. Czasami dla nas niewyobrażalne. Na szczęście mój mąż jest świetnym, opanowanym i przewidującym kierowcą umiejącym wybrnąć nawet z bardzo groźnych sytuacji. Dlatego również z tego powodu uwielbiam jeździć pośród gór, gdzie raczej nie ma problemów z innymi kierowcami. Te raczej dotyczą Hanoi i okolic, oraz większych miast i miasteczek, choć nie jest to regułą.
8 komentarzy
Emi
Koń-zebra mnie rozwalił, a myślałam, że już nic mnie w Azji nie zaskoczy :)))
anetagrenda
Tak, ja niekiedy też tak myślę, aż tutaj wow!! i znów coś nowego i zaskakującego 🙂 Pozdrawiam serdecznie 🙂
Magda Baranowska
Ale pięknie spędzona Wielkanoc 🙂
anetagrenda
Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie 🙂
Natalia
wow, ale wyprawa!
anetagrenda
Było wspaniale 🙂
Czesia
Pięknie spędzone święta wielkanocne i pięknie opisana trasa i mijane okolice pozdrawiam
anetagrenda
Dziękuję. Tak trasa była piękna. Pozdrawiam serdecznie 🙂