Chiang Mai-kraina słoni, świątyń i niezwykłej natury…

Chiang Mai to miasto na północy Tajlandii położone nad rzeką Ping. Nazwa dosłownie oznacza Nowe Miasto. Nazywane jest ,,Różą Północy,,. Zarówno Chiang Mai, jak i okolica wokół może zachwycić. To urocza, cudowna kraina, w której żyją słonie i inne dzikie zwierzęta. Znajduje się tutaj mnóstwo świątyń buddyjskich, w których przebywa wielu mnichów.  Chiang Mai i okolica wokół niego ma do zaoferowania wiele atrakcji. Odwiedzając tę część Tajlandii warto spędzić tutaj choć kilka dni.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Do Chiang Mai dolecieliśmy samolotem z Bangkoku. Jakże to inna kraina od stolicy kraju.  Otoczona cudowną przyrodą i emanująca dobrą energią oraz naturalną harmonią. Już samo miasto, a zwłaszcza jego Starówka, jest atrakcyjne. Pierwotnie miało ono kształt kwadratu. Otoczone było murami i fosą. Nadal zresztą niektóre jego elementy są świetnie zachowane, gdyż były odrestaurowane. Na każdej ścianie muru znajdują się bramy wejściowe prowadzące do miasta. Spacerując uliczkami ma się wrażenie, że czas się tutaj zatrzymał.

 

 

 

 

W samym Chiang Mai znajduje się 36 świątyń, w których bardzo często spotyka się mnichów ubranych w pomarańczowe szaty. Ich obecność jest ściśle związana z tradycją tego miejsca, bowiem mnisi buddyjscy żyli tutaj od wieków. Z kolei w okolicach Chiang Mai można naliczyć około 300 świątyń, w których oni przebywają lub którymi się opiekują. Poza mnichami żyją tutaj liczne plemiona: Akha, Lahu, Hmong, Mien, Karen i Lisu, które mają ciekawe tradycje.

 

 

 

 

Poza świątyniami w mieście znajduje się wiele sklepików, bazarków i kwitnie handel uliczny. Bardzo popularny jest Nocny Bazar, na którym można kupić niemalże wszystko, zjeść pyszną kolację, czy też posłuchać muzyki na żywo. Często odbywają się również różne festiwale. Chiang Mai jest niezwykle atrakcyjne dla turystów i samo w sobie stanowi powód dla którego warto tutaj być.

 

 

 

 

My jednakże już drugiego dnia chcieliśmy zobaczyć słonie, ale takie, które mają jak najwięcej swobody, a nie są umęczone od ogromnej ilości turystów. Wybraliśmy farmę na której właściciele przyjmowali tylko kilkuosobową grupę zainteresowaną życiem słoni, a także przejażdżką na nich. Dla mnie to była cudowna przygoda. Najpierw poznawaliśmy język słoni. Uczyliśmy się słów i gestów, które należy wykonywać w czasie ich wypowiadania w rozmowie ze słoniem. Następnie poznawaliśmy się ze słonikami. Karmiliśmy je, a nawet bawiliśmy. Zaczęliśmy od maluszka, który bardzo mnie sobie upodobał i nie chciał odejść nawet na chwilkę. Jemu należało banany obierać ze skórki i podawać mu je na trąbę lub bezpośrednio do uroczego pyszczka. Następnie karmiliśmy dorosłe osobniki. Te z kolei pałaszowały już owoce w całości.

 

 

Po najedzeniu każdy z nas został przydzielony do jednego słonia. I już z ,,naszym,, słoniem ćwiczyliśmy to, czego się wcześniej nauczyliśmy teoretycznie. Początkowo słonie były przywiązane, ale kiedy już teoria zamieniła się w praktykę zostały uwolnione i ruszyliśmy na przejażdżkę. Towarzyszyło temu niesamowite uczucie. To była wspaniała przygoda. Mogłam jechać na słoniu wolnym od wszelkich łańcuchów, czy sznurków, siedząc na jego naturalnym grzbiecie, sama nim kierując i dogadując się z nim, tak jak umiałam najlepiej. 🙂

 

 

Mój słoń był wspaniałym towarzyszem, a przejażdżka na nim niezapomnianą przygodą. Myślę, że i on był zadowolony, gdyż kiedy dotarliśmy do wody jako jedyny chciał się bawić i opryskiwał mnie wodą, aby mnie do tego zachęcić. 🙂 Czułam się niesamowicie. Radość, euforia… to mało powiedziane, aby określić to, co się wówczas działo ze mną. Już będąc w wodzie i po wydaniu komend, aby słoń zechciał usiąść i zanurzyć się w wodzie kąpaliśmy, myliśmy i szorowaliśmy naszych nowych przyjaciół, aby w ten sposób podziękować im za czas spędzony razem. Ja na zakończenie wytuliłam i wyklepałam swojego tak, jak lubił.

 

 

Słonie są cudownymi, spokojnymi i jednocześnie radosnymi zwierzętami. Kontrast pomiędzy ich rozmiarami, a wrażliwością jest ogromny. Uwielbiam je. Dla mnie te kilka godzin spędzonych z nimi było niesamowitym, emocjonującym doświadczeniem, które zakorzeniło się we mnie bardzo mocno i jest wciąż we mnie. To były niezapomniane i niezwykłe chwile.

 

 

Kolejnego dnia udaliśmy się do dżungli. Nie spacerowaliśmy i nie biegaliśmy po niej. Byliśmy przypięci do lin zawieszonych między drzewami i przesuwaliśmy się po nich oraz  ,,lataliśmy,, 🙂 To było ekscytujące doświadczenie. Trasa przygotowana przez Eagle Track Zippline była świetna. Cudowna adrenalina towarzyszyła nam tego dnia. Jakież to niezwykłe uczucie, gdy jest się przypiętym do liny i przemieszcza się na niej z miejsca na miejsce, nad drzewami, polami i dżunglą podziwiając okolicę z tej perspektywy. Poza linami były tez drabinki, mostki, deskorolka, siatki, pajęczyny i inne przeszkody do pokonania. Wszystko świetnie zorganizowane i pod opieką doskonale wyszkolonych i bardzo sympatycznych pracowników.

 

 

 

 

Pomiędzy atrakcjami wyjazdowymi zwiedzaliśmy różne świątynie mniejsze i większe, bardziej i mniej znane.  Najbardziej niezwykła była w nich atmosfera tam panująca, spokój i harmonia oraz obecność mnichów. W tych mniejszych było magicznie. Odwiedziliśmy też i te bardziej znane. Na uwagę zapewne zasługuje Wat Phrathat Doi Suthep, która znajduje się około 15 kilometrów od Chiang Mai położona na wzgórzu o tej samej nazwie. Teren jest bardzo piękny, a widok niezwykły. Wat Phra Doi jest niezwykła. Pomimo wielu odwiedzających można na chwilę zanurzyć się we własnych przemyśleniach. Poza główna świątynią znajdują się tam pagody, rzeźby, dzwonki, kapliczki, a także muzeum.

 

 

 

 

Można pomodlić się, pokontemplować, pospacerować i zaznaczyć swoją obecność wpisując się na kolorowy papier, bądź deseczki przygotowane w tym celu. Do świątyni prowadzą długie schody chronione przez smoki, zresztą często umieszczone przed obiektami tego typu w Tajlandii. Można tutaj uwolnić pare ptaszków, płacąc za ich wolność. Nie jest to może zachęcające, ale zawsze lepiej kogoś uwolnić niż nie, gdy ma się na to wpływ, choć fakt ich chwytania nie jest godny poparcia. Ponadto nad okolicą czuwa biały słoń, który według legendy był powodem, że świątynia powstała właśnie na wzgórzu Doi Suthep.

 

 

 

 

Będąc w okolicach Chiang Mai można odwiedzić wioskę Baan Tong Luang, w której mieszkają kobiety Długie Szyje – Long Neck. Reprezentują one grupę plemienną Karen pochodzącą z Birmy. Noszą na swoich szyjach ciężkie, mosiężne pierścienie, które ważą naprawdę sporo, co sama sprawdziłam. Jest to dla mnie niezrozumiałe jak można tak ciężkie żelastwo nosić, ale cóż tradycja zobowiązuje. Już małe dziewczynki maja zakładane obręcze i z nimi funkcjonują. Choć są takie kobiety, które już tej tradycji nie pielęgnują, ale w tej wiosce ja takowej nie widziałam. Kobiety z plemiona Karen zajmują się rękodziełem i rzemiosłem związanym z tkaninami i drewnem. Owoce swojej pracy sprzedają. Zawsze mam mieszane uczucia odwiedzając miejsca tego typu, ale cóż tylko w ten sposób możemy poznać kulturę i zwyczaje innych narodów i plemion.

 

 

 

 

W Chiang Mai nie może się nikt nudzić. Nawet dla zapalonych wędkarzy znajdą się atrakcje. Znajdują się tutaj łowiska. Na jednym z nich mój mąż złowił kilkanaście okazałych sztuk rybek, które oczywiście po otrzymaniu buziaka wróciły tam, gdzie ich miejsce 🙂

 

 

 

 

Okolice Chiang Mai są urocze, niezwykłe i pełne niespodzianek. Jednakże po powrocie do miasta atrakcji nie brakuje. Można na przykład poza świątyniami i marketem nocnym odwiedzić Thaphae Boxing Stadium, gdzie odbywają się walki. I choć ja osobiście nie lubię boksu jego tajska odmiana mnie zachwyciła. I nie chodzi o to, że ktoś walczy, ale w jaki sposób. Każdy mecz poprzedzony jest rytuałami odprawianymi przez zawodników, a potem odbywa się honorowa walka. Zawodnicy są świetnie wyszkoleni i mają opanowana doskonałą technikę sztuk walki. A co jest piękne, to to, że po walce zarówno wygrany, jak i przegrany oddają sobie szacunek, a gdy przeciwnik leży na deskach żywo interesują się jego zdrowiem i cieszą się, gdy wszystko jest w porządku, gdy się podnosi. Tajski boks to tradycja i sport narodowy w Tajlandii.

 

 

 

 

Odwiedziliśmy także fabrykę, gdzie produkuje się jedwab. Mogliśmy zapoznać się z technologią. Zobaczyć, jak z larwy. powstaje następnie nić i w końcu cała tkanina. Było to interesujące doświadczenie.

 

 

 

 

Po naszych codziennych przygodach udawaliśmy się wieczorami na masaże stóp, które były naszym codziennym rytuałem w Chiang Mai. Następnie wracaliśmy do naszego uroczego pensjonatu. Był on dla nas oazą ciszy i spokoju. Znakomitym miejscem na odpoczynek po całodziennych wojażach, gdzie można było wypić relaksującego drinka, a rano skosztować pysznego, domowego śniadanka.

 

 

 

 

Czas spędzony w Chiang Mai był niezwykły. Przeżyliśmy tam wiele nowych, cudownych przygód i doświadczyliśmy wyjątkowych emocji.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Okolice Chiang Mai i słonie były moim najpiękniejszym przeżyciem w Tajlandii. Niezwykła kraina słoni i świątyń, z cudowną naturą, kulturą, różnorodnością etniczną i mnichami w pomarańczowych szatach oraz mnóstwem atrakcji i niezwykłej gościnności to właśnie Chiang Mai. Polecam gorąco odwiedzić ,,Różę Północy,, jeśli zawitacie w te strony świata.

31 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *