Im dalej pójdziemy, tym lepiej siebie poznamy, czyli nasz trekking dookoła Annapurny – część 2 …

W pierwszej części https://www.zycieipodroze.pl/2017/05/23/im-dalej-pojdziemy-tym-lepiej-siebie-poznamy-czyli-nasz-trekking-dookola-Annapurny/ przedstawiłam nasz trekking dookoła Annapurny w początkowej fazie. Dziś jego kontynuacja.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 7 – 4 kwietnia 2013

Lower Pisang (3300 m n.p.m.) – Manang (3540 m n.p.m.) – 6 godzin

Z łezką w oku opuszczaliśmy naszych gospodarzy z Lower Pisang. Jednak czas było wyruszyć w dalszą drogę. Zamarznięte pranie włożyliśmy do reklamówki, a suszyliśmy w czasie postoju na lunch. Było dość chłodno, ale słoneczko nas ogrzewało. Naszym oczom ukazywały się w pełnej krasie szczyty gór, a trasa była przepiękna. Zachwyceni górami, roślinnością pokrytą śniegiem, wioską położoną nad naszą trasą, w niezwykłej atmosferze doszliśmy do Humde. To tutaj na wysokości 3400 m n.p.m. znajduje się lotnisko. Było je widać już  z daleka, kiedy wyszliśmy zza ośnieżonych drzew i spoglądaliśmy na dolinę. Nie spiesząc się zjedliśmy lunch, suszyliśmy pranie w promieniach słońca i podziwialiśmy piękne Himalaje w całej krasie. Tego dnia towarzyszyły nam Annapurna IV (7525 m n.p.m.) i Pisang Peak (6091 m n.p.m.). I też właśnie dziś, w czasie wędrówki doliną Manangu, naszym oczom ukazuje się pierwszy raz Annapurna III ( 7555 m n.p.m.). To piękny, słoneczny dzień pełen wrażeń. Spotkaliśmy Nepalczyków w ich codziennym życiu, świątynie, konie i jaki. Był to fantastyczny czas z towarzyszącymi nam cały czas górami w całej krasie, ale też wysyłającymi sygnały, że nie wszędzie można iść. Pierwszy raz widzieliśmy schodzącą lawinę. Dotarliśmy do Manangu, czyli miejsca docelowego. A tam prawdziwa rozpusta kulinarna. Piekarnie, ciastkarnia, liczne restauracje i sklepiki. Po kilku dniach wędrówki i posiłkach mało urozmaiconych, głównie skromnych nepalskich, to prawdziwa rozkosz dla podniebienia. Znaleźliśmy miejsce noclegowe i korzystaliśmy z dobrodziejstw Manangu. Sprawdziliśmy w punkcie medycznym naszą saturację, która tutaj, na wysokości 3540 m n.p.m. jest znacznie niższa niż normalnie. U nas 83-84%. Czujemy się dobrze. Po powrocie do pokoju podziwiamy magiczne Himalaje, czyli Annapurnę III (7555 m n.p.m.), niezwykłą Gangapurnę (7455 m n.p.m.) i Tilicho Peak (7134 m n.p.m.). Widok jest niezwykły, zachwyca i zapiera dech w piersiach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 8 – 5 kwietnia 2013

Aklimatyzacja w Manang (3540 m n.p.m.) – Changkor Manang (3800 m n.p.m.)

Dziś dzień aklimatyzacyjny w Manang. Idziemy na spacer na wysokość 3800 m n.p.m. do Changkor Manang. Trasa nietrudna, ale oblodzona. Nie należała do typowo spacerowych. Trzeba było bardzo uważać. Za to widoki były przecudne, po prostu bezcenne. Lodowiec Gangapurny jest niezwykły, a  jezioro polodowcowe Gangapurna Lake zachwyciło nas kształtem, a przede wszystkim kolorem. Z kolei Gangapurna w naszym odczuciu to jedna z najpiękniejszych gór. Tego dnia było słonecznie i pogodnie. Zatem od samego rana mieliśmy towarzystwo gór w pełnej krasie. Widzieliśmy Annapurnę III i Gangapurnę, oraz w oddali Tilicho Peak. Cudowny relaks na wysokości 3800 m n.p.m. był kolejnym miłym przeżyciem. To niezwykłe uczucie. My, najwyższe góry świata i magiczna przyroda dookoła nas. Tak, tutaj wciąż były drzewa i inne roślinki, a ja wcześniej myślałam, że na tej wysokości to już nic nie rośnie. Zeszliśmy do Manang i korzystaliśmy jeszcze z dobrodziejstw restauracji, przy czym ja jak każdego dnia zjadłam przede wszystkim zupę czosnkową 🙂  W czasie trekkingu zjadłam jej całkiem sporą ilość. Czuliśmy się dobrze i byliśmy gotowi wyruszyć w dalszą drogę. Nie wiedzieliśmy, że już następnego dnia będzie inaczej i samopoczucie zwłaszcza mojego męża już będzie inne. Jednak mając świadomość, że jutro pójdziemy powyżej 4000 m n.p.m. decydujemy się zmniejszyć nieco wagę plecaków. Wyjmujemy część rzeczy, ograniczamy kosmetyki do minimum i odciążamy nasze plecaki. Zostawiamy to, co wyjęliśmy po drodze biedniejszym Nepalczykom. Dzięki temu mój plecak waży już mniej niż 15 kilogramów, a mojego męża mniej niż 20. Wciąż sporo, ale zawsze mniej niż na początku. Trzeba wiedzieć, że czym wyżej idziemy tym bagaż ciąży bardziej. Wielu tragarzy i przewodników dziwiło się, że sami je nosimy. Mówili do mojego męża, że ma silną partnerkę 🙂 My noc przesypiamy spokojnie, choć to tutaj kilka spotkanych osób zdecydowało o zakończeniu trekkingu i powrocie na dół ze względu na złe samopoczucie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 9 – 6 kwietnia 2013

Manang (3500 m n.p.m.) – Ledar (4200 m n.p.m.) – 4 godziny

Wyruszyliśmy w dobrym nastroju na nasz trekking dookoła Annapurny. Wieczorem nasze nastroje nie były już tak radosne. Po drodze minęliśmy Yaka Karkę położoną na wysokości 4010 m n.p.m. Następnie udaliśmy się w kierunku Ledar. Tutaj na wysokości 4200 m n.p.m. wszystko się już zmienia. Góry wyglądają inaczej, nie ma drzew, tylko jakieś w większości suche krzewy, a pośród nich czasami kwitną bazie. Pasą się zwierzęta, które wykorzystują niewielkie porośnięte roślinkami miejsca, aby się pożywić. Mój mąż zaczyna się czuć nieco gorzej. Oddycha mu się trudniej na tej wysokości. Po prawej stronie od nas położone jest pasmo Chulu (West – 6419 m n.p.m., Central – 6250 m n.pm. i East – 6584 m n.p.m.). My decydujemy się odpocząć i zostajemy w Ledar. Ta noc nie jest już tak spokojna jak wszystkie dotychczasowe, ale wypoczywamy wystarczająco. Zastanawiamy się, czy dzień aklimatyzacyjny nie powinien być właśnie na wysokości powyżej 4000 m n.p.m.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 10 – 7 kwietnia 2013

Ledar (4200 m n.p.m.) – High Camp (4925 m n.p.m.) – 7 godzin

Idziemy, jak każdego dnia, swoim tempem. Już na początku trekkingu przyjęliśmy założenie, że jeżeli jedno z nas poczuje się źle to schodzimy i wracamy. Jednak ten dzień pomimo, że trudny, zwłaszcza na odcinku z Thorung Phedi (4450 m n.p.m.) do High Camp ze względu na śnieg i oblodzenia, jest dobrym dniem. Docieramy do High Camp, choć dość późno ze względu na wolne tempo wędrówki dzisiejszego dnia. Nie ma już wolnych pokoi, ale pracownicy oddają nam jeden z tych przeznaczonych dla nich. Po kolacji i umyciu się chusteczkami nawilżającymi próbujemy zasnąć. Jest dość zimno, ale to nie jest na tej wysokości największym problemem. Jest nim oddychanie u mojego męża, a u mnie nad ranem pojawia się silny ból głowy. Wspieramy się wzajemnie. Nie decydujemy się na zażywanie leków. Jednak nasza apteczka czeka, gdyby była potrzebna. Leżymy, a raczej bardziej siedzimy i udaje się nam odrobinę odpocząć, o ile można to tak nazwać.

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 11 – 8 kwietnia 2013

High Camp (4925 m n.p.m.) – Thorong La Pass (5416 m n.p.m.) – Muktinath (3800 m n.p.m.) – 10 godzin

Pomimo nieprzespanej nocy i zmiany samopoczucia fizycznego ruszamy w dalszą drogę. Nasz trekking dookoła Annapurny trwa. Idziemy swoim tempem nie zważając na innych tak, jak i każdego dnia do tej pory. Po drodze zamieniamy się tylko miejscami. Do tej pory ja szłam pierwsza, a mój mąż drugi. Teraz ze względu na oddychanie mojego męża i częstsze chwilowe postoje zamieniamy się miejscami. Ja wciąż oddycham normalnie tylko ból głowy się nasila. Jednak krok za krokiem posuwamy się naprzód. Jest zimno, woda w baniakach zamarzła i zaczął wiać wiatr. Jednakże trudności, mróz i wiatr nie przeszkadzają nam w tym, aby dotrzeć do przełęczy Thorong La położonej na wysokości 5416 m n.p.m. Nasza radość jest ogromna. Po przytuleniu, całuskach i zrobieniu kilku zdjęć chcemy jeszcze chwilę nacieszyć się tą chwilą. Mój mąż odchodzi kawałek i wygrzebuje kamień, który zabieramy ze sobą. Po powrocie oprawiliśmy go i przykleiliśmy do pomnika naszego synka Adasia na cmentarzu w Polsce. Przecież nasz Aniołek czuwał nad nami, był cały czas z nami i dzięki temu mogliśmy tutaj dotrzeć. Jesteśmy bardzo wzruszeni. Pijemy ciepłą herbatę w Tea Shop na przełęczy i ruszamy na dół. Przed nami bardzo długa droga i konieczność pokonania dużej niwelacji. Początkowo idziemy wciąż po śniegu. Później jest go coraz mniej. Naszym oczom ukazuje się suchy teren piaszczysty już nie tak ładny jak to było do tej pory. Niesamowity kontrast. Piękno gór po stronie przełęczy od strony z której przybyliśmy i teraz ten odmienny widok po drugiej stronie. Oddychanie mojego męża wraca do normy, ale mój ból głowy nie ustaje. Woda w baniaczkach odmarzła i możemy z niej korzystać. Całe szczęście, gdyż droga po której idziemy sprawia wrażenie pustyni bez wody. Spotykamy przewodnika z dwoma dziewczynami, z których jedna bardzo źle się czuje. Po tym incydencie wiem, że dobrze zrobiliśmy idąc sami i licząc na siebie, oczywiście z dobrze zaopatrzoną apteczką. Ten człowiek zachowywał się dziwnie. Mówił, że wezwał pomoc, potem, że jego telefon coś nie działa. Mój mąż dał mu nasz telefon komórkowy i z niego wówczas ten człowiek zadzwonił po wsparcie. Nie mieli ze sobą nawet wody. Odlaliśmy z jednego naszego baniaka dzieląc się z nimi wodą na pół, aby mieli co pić do czasu przybycia pomocy i ruszamy w dalszą drogę. Następnego dnia informują nas, że dziewczyna zeszła i jest zdrowa. My z kolei schodzimy dalej. Idziemy spokojnie, choć znacznie energiczniej niż w stronę przełęczy. Zejście jest dość nudne. Dawno straciliśmy z oczu góry, które dotychczas nam towarzyszyły. Z kolei naszym oczom ukazuje się w oddali wspaniały szczyt Dhaulagiri (8167 m n.p.m.), a także Dhaulagiri II (7751 m n.p.m.) oraz Tukucze Peak (6920 m n.p.m.). Dochodzimy do Muktinath, aby udać się na zasłużony odpoczynek po najdłuższym dniu trekkingu dookoła Annapurny. Wówczas widzimy, że ból głowy to nie jedyny objaw ze strony mojego organizmu. Jestem cała obrzęknięta, dosłownie cała, caluteńka. Choroba wysokościowa dała o sobie znać. Na szczęście tego dnia, gdy zeszliśmy już na wysokość 3800 m n.p.m. Jak widać na naszych przykładach każdy organizm jest inny i reaguje inaczej na nowe sytuacje. Jesteśmy pomimo to bardzo szczęśliwi. Udało nam się osiągnąć to, co zamierzaliśmy i w naszym odczuciu było warto pomimo tych ostatnich dwóch dni nie najlepszego samopoczucia. Już następnego dnia ból głowy ustał, obrzęki stopniowo zaczęły schodzić, a popękaną od słońca skórę na twarzy mojego męża kosmetyczka w Pokharze doprowadziła do porządku. To wszystko, co zobaczyliśmy, przeżyliśmy i z czym się zmierzyliśmy było tego warte. Tej podróży, niezapomnianej przygody, nikt nam już nie odbierze. Ona na zawsze pozostanie w nas.

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 12 – 9 kwietnia 2013

Muktinath (3800 m n.p.m.) – Jomson (2720 m n.p.m.)

Dziś spaliśmy już dobrze. Wypoczęci i szczęśliwi, że to zrobiliśmy, że weszliśmy tam wysoko na przełęcz Thorong La Pass i przeszliśmy dookoła Annapurny, ruszamy w dalszą drogę. Jednak tutaj to już inny świat. Idziemy zakurzoną drogą. Mijają nas co chwilę samochody, autobusy i inne pojazdy. Widoki już nie zachwycają. Zmieniamy plany i postanawiamy zakończyć nasz trekking dookoła Annapurny na etapie Jomson. Cóż to za przyjemność iść w towarzystwie spalin i kurzu. Oficjalnie to tutaj kończymy naszą pieszą wędrówkę, którą kontynuowaliśmy przez 12 dni. To tutaj w krainie Mustang żegnamy się z naszą przygodą w najwyższych górach świata. Następnego dnia lecimy do Pokhary. Samolot jest bardzo mały, ale widoki piękne. W Pokharze zaczynamy inny etap naszej podróży do Nepalu.

 

 

 

 

 

 

 

 

Trekking dookoła Annapurny był niezwykły, niepowtarzalny i pełen wrażeń oraz nowych doświadczeń. Zgodnie z tym, że im dalej pójdziemy, tym lepiej siebie poznamy, tak się właśnie stało. Trekking dookoła Annapurny wymagał zaangażowania, przygotowania i pokonania słabości. Jednak bez wątpienia było warto. To był magiczny czas spędzony we dwoje pośród gór, magicznych i majestatycznych. Pełen spotkań z przemiłymi Nepalczykami nas goszczącymi. Był to czas przemyśleń, przełamywania ograniczeń i zdecydowanie przypieczętował nasz związek czyniąc go jeszcze silniejszym. To wszystko, co zobaczyliśmy było niezwykłe, a Himalaje po stronie dojścia do przełęczy Thorong La urzekające, ogromne i piękne. Zachwycały nas niemal każdego dnia. To, co przeżyliśmy, co doświadczyliśmy i zobaczyliśmy  na zawsze pozostanie w nas. Warto było się z tym zmierzyć, ze samym sobą i własnymi ograniczeniami, czy też słabościami. Wciąż żywo wszystko pamiętam i choć zwlekałam z napisaniem tych postów dotyczących Nepalu i trekkingu dookoła Annapurny czuję się tak, jakbym była tam dosłownie wczoraj. To uczucie nie da się opisać słowami. Trekking dookoła Annapurny jest wciąż w naszych sercach i myślach, a nawet duszy. Tej podróży jakże ważnej i chyba najważniejszej po podróży przez życie z naszym synkiem Adasiem  nie zapomnimy. Trekking dookoła Annapurny, pełen emocji i wzruszeń był czymś co pozwoliło nam siebie osobiście i nawzajem jeszcze lepiej poznać i mocniej pokochać. Wiedzieliśmy, że teraz tylko my i długo, długo nikt. Im dalej pójdziemy, tym lepiej siebie poznamy …

91 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *