Im dalej pójdziemy, tym lepiej siebie poznamy, czyli nasz trekking dookoła Annapurny – część 1 …

O Nepalu i Himalajach ogólnie pisałam w poście https://www.zycieipodroze.pl/2017/05/16/wrocimy-tam-jeszcze-nepal-i-Himalaje/. A dziś chcę Wam przedstawić naszą drogę, którą podążaliśmy w najwyższych górach świata. Zdecydowaliśmy się na trekking dookoła Annapurny. Byliśmy tylko we dwoje, czyli ja i mój mąż oraz Himalaje, a także czasami ludzie spotykani po drodze, czy to żyjący w górach, czy też wędrujący po nich.

 

 

Trekking dookoła Annapurny był dla nas wyzwaniem, gdyż przed nim już dość dawno nie byliśmy w górach. Ponadto było to nasze pierwsze doświadczenie w najwyższych górach świata. Udaliśmy się tam po odejściu naszego synka Adasia do świata Aniołów po to, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, jak dalej żyć. Himalaje pomogły nam zmierzyć się ze sobą, naszą bolesną stratą i otworzyć się na nowo na życie codzienne. Przeżyliśmy tę drogę razem radując się chwilą i wspierając się, gdy tam wysoko nie było łatwo.

 

 

 

 

Tak, jak napisałam w poprzednim wpisie o Nepalu, była to przygoda życia. Bardzo ważna i wartościowa. A dla nas rodziców przeżywających żałobę po stracie naszego dziecka, jak się okazało bardzo potrzebna i istotna. Po piętnastoletniej podróży przez życie z naszym Adasiem zapewne najbardziej znacząca. Niewątpliwie pozwoliła nam spojrzeć na siebie, na to co się wydarzyło i na życie codzienne z innej perspektywy.

 

 

Trekking dookoła Annapurny wybraliśmy, gdyż czytaliśmy, że jest najpiękniejszy. Ponadto mogliśmy iść sami, a to było dla nas bardzo ważne na tym etapie życia. To tutaj zaczął rozwijać się światowy himalaizm i w tym miejscu także my chcieliśmy zacząć naszą przygodę z Himalajami. Nasz trekking dookoła Annapurny rozpoczęliśmy w Besisahar, a zakończyliśmy w Jomsom, nieco wcześniej niż planowaliśmy, a o powodach napiszę później. Poniżej przedstawię Wam jego przebieg. Wcześniej jednak słów kilka o niezbędnych pozwoleniach na wyjście w góry, które załatwiliśmy z Związku Agencji Trekkingowej Nepalu. Aby wyruszyć na trekking dookoła Annapurny potrzebne są dwa dokumenty. Pierwszy to TIMS, czyli Trekker’s Information Management System. To wpis do ewidencji osób wyruszających na szlak i umożliwiający lokalizację wędrujących. Ma na celu przyspieszenie ewentualnej akcji ratunkowej, gdy coś się wydarzy, albo ktoś zaginie. Na trasie znajdują się punkty kontroli, w których się meldujemy, gdy do nich dotrzemy. Aby otrzymać TIMS niezbędny jest paszport, dwa zdjęcia i uiszczenie opłaty. Drugi dokument jest biletem wstępu na teren wędrówki dookoła Annapurny. Nazywa się ACAP, czyli Annapurna Conservation Area Project. Aby go otrzymać potrzebujemy okazać paszport, dołączyć dwa zdjęcia i dokonać opłatę.

 

Nasz trekking dookoła Annapurny 2013

 

Dzień 1 – 29 marca 2013

Katmandu – Besisahar (750 m n.p.m.) – Bhulbhule (840 m n.p.m.) – 10 godzin

Tego dnia przejechaliśmy autobusem z Katmandu do Besisahar położonego na wysokości 750 m n.p.m. To była z jednej strony emocjonująca trasa pełna obserwacji krajobrazu, jak i zachowań Nepalczyków. Przyroda była piękna, biedne tereny rzucały się w oczy, a różnorodne zachowania ludzkie zaskakiwały. Zwłaszcza te dotyczące transportu rzeczy i przekładanie ich w węzłach komunikacyjnych, czyli na przystankach w większych miejscowościach, z jednego pojazdu na drugi. Do tej pory nie wiem, jak oni się w tym nie gubili. Ponadto kierowcy jeżdżą dość szalenie, zwłaszcza na pewnych odcinkach drogi. I nasz też tak jechał. Do momentu aż urwał się bak z paliwem i prawie całkowicie odpadł. To wymusiło postój i naprawę, która opóźniła nas o jakieś dwie godziny. Swoje pomyśleliśmy o bezpieczeństwie, a raczej jego braku w czasie jazdy, no ale cóż sami się na to zdecydowaliśmy. W wyniku kłopotów z autobusem dojechaliśmy do Besisahar późnym popołudniem. Jednak i tak zdecydowaliśmy się dotrzeć do kolejnej miejscowości, czyli Bhulbhule położonego na wysokości 840 m n.p.m. Tym samym rozpoczęliśmy nasz trekking dookoła Annapurny. Byliśmy już tylko my, nasze plecaki i Himalaje. Plecak mojego męża ważył ponad 23 kilogramy, a mój 18.  Szliśmy ponad 2 godziny podziwiając pierwszy raz tę wysokogórską krainę. Początkowo droga biegła łagodnie. Po drodze minęliśmy sklepik, a następnie przechodząc przez pierwszy most na naszej drodze przeszliśmy na drugą stronę rzeki Marsyangdi. Szliśmy dość wolno podziwiając wszystko, co dookoła nas. Mijaliśmy urocze okolice, w tym Mulbazar i Simalchaur. W pewnym momencie musieliśmy przyspieszyć, gdyż zaczęła nadciągać burza. Dosłownie w ostatnim momencie przed bardzo obfitą ulewą udało nam się dotrzeć do Bhulbhule i znaleźć szybciutko schronienie. Gdy przekroczyliśmy próg naszego miejsca docelowego za naszymi plecami spadła ogromna ściana deszczu. Wszyscy zgromadzeni spojrzeli na nas ze zdziwieniem, że udało nam się wejść sekundę przed ulewą. A my usiedliśmy, zamówiliśmy pierwsze piwo w górach i patrząc na siebie pomyśleliśmy o tym samym. Tak, to nasz synek, nasz prywatny Aniołek czuwał nad nami, abyśmy pierwszego dnia naszego trekkingu mocno nie zmokli. Zresztą czynił to jeszcze wiele razy, zwłaszcza w przeddzień i w dniu przejścia przełęczy Thorong La położonej na wysokości 5416 m n.p.m., gdzie mieliśmy dotrzeć za jakiś czas.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 2 – 30 marca 2013

Bhulbhule (840 m n.p.m.) – Ghermu (1310 m n.p.m.) – 6 godzin

Po wczorajszej burzy nie było już śladu. Dzionek przywitał nas radośnie słoneczkiem. Trasa tego dnia była bardzo piękna. Wiodła wśród uroczych gór, zielonych pól kukurydzianych i ryżowych, rzeki Marsyangdi, wodospadów oraz strumyków. Dolina rzeki Marsyangdi urzekała i zachwycała. Początkowo łagodny szlak zamienił się w dość strome podejście prowadzące do Bahunanda, by następnie pozwolić na w miarę spokojne dojście do Ghermu, choć przechodząc wyjątkowym miejscem w okolicy wioski Lili Bhir. Jest to część bardzo wąska, rodzaj klifu i urwiska, z którego rozpościera się widok na dolinę Marsyangdi. Ten dzień był niezwykle emocjonujący, pełen pięknych widoków, spotkań z niezwykłymi Nepalczykami, uśmiechniętymi dziećmi robiącymi ,,bramy,, przed nami lub po prostu pokazującymi na aparat, aby zrobić im zdjęcie. Ponieważ to był dzień moich urodzin mój mąż postanowił, że zatrzymamy się w pensjonacie z widokiem na wodospad, gdzie spędziliśmy bardzo miły wieczór.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 3 – 31 marca 2013

Ghermu (1310 m n.p.m.) – Tal (1700 m n.p.m.) – 6 godzin

Opuszczając pensjonat ( lodge ) położonego na wysokości 1310 m n.p.m. zeszliśmy w dół do mostu, którym przeszliśmy nad rzeką podążając do Syange, a następnie w stronę Tal. Oczom naszym ukazały się piękne góry, dolina oraz mijane wodospady. Trasa początkowo łagodna zamienia się w podejścia i zejścia wymagające nieco wysiłku przy niektórych z nich. Kiedy dotarliśmy do jeziora wiedzieliśmy, że Tal już tuż, tuż. To bardzo kolorowe miejsce, w którym znajduje się Mani, czyli buddyjski mur modlitewny. Już od połowy dzisiejszej wędrówki jesteśmy w strefie buddyzmu tybetańskiego stąd już jego przejawy niemalże na każdym kroku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 4 – 1 kwietnia 2013

Tal (1700 m n.p.m.) – Danakyu (2300 m n.p.m.) – 5 godzin

Trekking tego dnia rozpoczynamy spokojnie. Trasa wiedzie wśród uroczych gór, które tak ukochaliśmy. Mijamy kolejne wioski, czyli Karte i Dharapanii oraz mieszkańców i stu letnią świątynię, a dokładnie pisząc Gompę. I co niezwykle zaskakujące naszym oczom ukazuje się pierwszy ośmiotysięcznik, a mianowicie Manaslu, który ma wysokość 8163 m n.p.m. Pamiętam ten widok jak dziś. Mój mąż powiedział wówczas, że tam kiedyś pójdziemy. Może tak właśnie będzie. 🙂 W drodze do Danakyu mijamy piękny wodospad, który częściowo pokrył drogę. Piękna zielona roślinność, czerwone kwiaty na drzewach towarzyszą naszej wędrówce. Docieramy do Danakyu, gdzie zostajemy na noc. Grzejemy się przy piecu wspólnie z gospodarzami i spędzamy miły wieczór.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 5 – 2 kwietnia 2013

Danakyu ( 2300 m n.p.m.) – Bhratang (2850 m n.p.m.) – 7 godzin

Budzi nas niezwykle uroczy poranek. Słoneczko wyłaniające się zza szczytów gór ma magiczny urok, a one wyglądają w jego blasku zachwycająco. Nic nie zapowiada tego, co nastąpi wieczorem. Po zjedzeniu śniadania na tarasie z widokiem jak ze snu udajemy się w dalszą drogę. Od początku trekkingu jesteśmy wciąż radośni i czujemy się bardzo dobrze. To jest nasz czas z górami, samymi ze sobą i razem w tej wspólnej, wyjątkowej wędrówce. Trasa jest piękna, choć też i kamienista. Widoki niezwykłe z górami przed oczami, zielonymi polami budzącymi się do życia z zimowego letargu, potokami i wodospadem. Tego dnia pierwszy raz naszym oczom ukazuje się Annapurna II o wysokości 7937 m n.p.m. Jest niezwykła nawet gdy zasłaniają ją chmury. Widzieliśmy też Lamjung Himal (6 983 m n.p.m.). Wędrując mijaliśmy wioski Temang, Tanchouk oraz Koto i dotarliśmy do Chame. To miasteczko położone na wysokości 2710 m n.p.m., gdzie odwiedziliśmy aptekę, aby dokupić plasterki i zjedliśmy ciepły posiłek. Znajdują się w nim gorące źródła. Można z nich skorzystać kąpiąc się w basenie. Jednakże my niekoniecznie nimi zachwyceni udaliśmy się w dalszą drogę. Zmieniliśmy nieco plany, gdy widzieliśmy nadciagającą burzę. Po dotarciu do Bhratang zostaliśmy tam na noc. Choć warunki nie były zachwycające i pierwszy raz nie jedliśmy kolacji wiemy, że to była bardzo dobra decyzja. Doceniamy ją następnego dnia, nie wyobrażając sobie, że pewne odcinki moglibyśmy pokonywać w deszczu. Nasz Aniołek wciąż nad nami czuwał i nam towarzyszył.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień 6 – 3 kwietnia 2013

Bhratang (2850 m n.p.m.) – Lower Pisang (3300 m n.p.m.) – 3 godziny

Nasz trekking dookoła Annapurny trwa. Ranek jest spokojny. Wyruszamy na nasz szlak pełni optymizmu. Cieszymy się, że wczoraj zostaliśmy w Bhratang, a dziś możemy cieszyć nasze oczy wspaniałymi widokami. Wczoraj zapewne w deszczu niewiele byśmy widzieli, a do tego byłoby ślisko. Między drzewami ukazują się nam szczyty gór, a osiołki wędrują, jak każdego dnia, w górę i w dół. My dochodzimy do niezwykłej góry, czyli Oble Dome o wysokości 4666 m n.p.m. Jest to święta góra dla buddystów położona w masywie  Pangdi Danda na którą się nie wchodzi. Wierzą oni, że na jej szczycie gromadzą się wszystkie dusze zanim wrócą do Tybetu. Pełni zachwytu udaliśmy się dalej i zatrzymaliśmy się w Lower Pisang. Postanowiliśmy tam zostać. Było chłodno, zaczął padać śnieg, a wizja, aby posiedzieć razem z gospodarzami bardzo miła. Tak też uczyniliśmy. Zostaliśmy w Lower Pisang na lunch, na kolację i na noc. 🙂  Gospodarze byli bardzo gościnni. Przyrządzali pyszne jedzonko. Pierwszy raz jadłam u nich jaka. Siedzieliśmy najpierw przy piecu, gdzie mój kochany przyrządził dla wszystkich grzane piwo. Tak, tak … przyprawę do grzańca mieliśmy ze sobą i postanowiliśmy ją wykorzystać. 🙂  Słuchaliśmy historii rodziny i oglądaliśmy zdjęcia spędzając jednocześnie fantastyczny czas grzejąc się przy kozie. Nawet kot rodzinny bardzo się z nami zaprzyjaźnił i spał na moich kolanach. Ponieważ tego dnia mieliśmy więcej czasu zrobiłam małe pranie, które rano po przebudzeniu było po prostu zamarznięte. 🙂 Najedzeni, zrelaksowani, po przemiłym dniu w fantastycznym towarzystwie naszych gospodarzy udaliśmy się na spoczynek. Tego dnia poza Oble Dome widzieliśmy Pisang Peak (6091 m n.p.m.), Annapurnę II (7937 m n.p.m.) i Annapurnę IV (7525 m n.p.m.). Góry wysokie są przepiękne, magiczne i majestatyczne. Zapierają dech w piersiach. Wciąż mam je przed oczami. 🙂

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prawda, że są wyjątkowe ? 🙂

Nasz trekking dookoła Annapurny trwał.

Na dalszą relację zapraszam do kolejnego wpisu https://www.zycieipodroze.pl/2017/05/25/im-dalej-pojdziemy-tym-lepiej-siebie-poznamy-czyli-nasz-trekking-dookola-annapurny-czesc-2/. 🙂

127 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *