Ekscytujący spływ Mekongiem przez niezwykły Laos …

Dokładnie rok temu przekroczyliśmy granicę Tajlandii z Laosem i udaliśmy się do pięknej krainy, którą mieliśmy się już wkrótce zachwycić, a nawet rzekłabym zakochać się w niej. Pierwszym etapem naszej podróży przez ten urzekający kraj był dwudniowy spływ łodzią zwaną ,,slow boat,, rzeką Mekong.

 

 

 

 

Mekong jest najdłuższą rzeką Indochin, choć jej źródła znajdują się bardzo wysoko w Himalajach. Płynie przez Chiny, Laos, Kambodżę i Wietnam. Ponadto wyznacza częściowo granicę Laosu z Tajlandią i Birmą. Odgrywa bardzo ważną rolę dla ponad stu milionów ludzi należących do różnych grup etnicznych. W rzece żyje około 1200 gatunków ryb, które wykorzystywane są przez gospodarstwa domowe w codziennym żywieniu, ale też w celach handlowych.

 

 

 

 

Ponadto wody rzeki Mekong wykorzystuje się do nawadniania pól ryżowych i innych upraw. Rzeka nanosi cenny dla gleby muł, który co prawda nadaje jej nieciekawy kolor, ale jest bardzo wartościowy dla pól uprawnych. Mekong jest bardzo ważnym szlakiem wodnym wykorzystywanym zarówno przez barki, transportowce, jak i mniejsze łodzie turystyczne i pasażerskie, czyli ,,slow boats,, i ,,speed boats,,. Ponadto mnóstwo na niej maleńkich łódeczek.

 

 

 

 

My płynęliśmy Mekongiem od granicy z Tajlandią do Luang Prabang. Od punktu kontrolnego do przystani zawiózł nas busik. Następnie po zrobieniu jeszcze małych zakupów na spływ udaliśmy się na łódź, która na nas czekała. Nasza podróż trwała dwa dni, przy czym postój na nocleg był na lądzie. Podziwialiśmy siłę rzeki, prądy które w niej wirowały, liczne mniejsze i większe wodospady oraz progi skalne.

 

 

 

 

Atmosfera na naszej łodzi była niezwykła. Płynęli nią zarówno lokalni mieszkańcy, jak i turyści. Laotańczycy byli bardzo sympatyczni i przyjaźni. Było widać, że to skromnie żyjący ludzie. Nawet na czas tak długiej podróży mieli niewiele jedzenia. My ponieważ mieliśmy mnóstwo kanapek, o które zadbałam przed trasą, dzieliliśmy się nimi z naszymi laotańskimi sąsiadami. Reszta towarzystwa, czyli turyści i podróżnicy, byli ogólnie jednym słowem ujmując bardzo weseli. My zresztą również. Integrowaliśmy się, piliśmy brudzia, jak na przykład z naszym kolegą z Alaski, rozmawialiśmy i radowaliśmy się wspólnie w tym międzynarodowym miksie. A ludzie byli niemalże z całego świata. Sporo było Amerykanów, Kanadyjczyków, Australijczyków, Francuzów i innych obywateli świata. Byłam zaskoczona, że alkohol po prostu lał się litrami, a i innych środków dopingujących nie brakowało, co po niektórych było bardzo widoczne. Sama lubię wypić piwo w czasie takich wypraw, ale to, co działo się na tej łodzi przerosło moje oczekiwania. Było jednakże wesoło, muzycznie i towarzysko.

 

 

 

 

Dotyczyło to oczywiście podróżujących, a nie personelu, który był doskonale wyszkolony i czujny. Było widać, że ludzie z obsługi świetnie znają rzekę i doskonale wiedzą kiedy zmienić kurs i którą stroną płynąć, aby było bezpiecznie. A warunki żeglugowania na Mekongu wcale nie są łatwe. Zdeterminowane są przez nurt rzeki, muł, liczne progi skalne lub po prostu wystające z wody skały, które trzeba omijać. Podziwiam pracę personelu, zwłaszcza, że przewozi on osoby w różnym stanie.

 

 

 

 

Kiedy zbliżał się zachód słońca przycumowaliśmy na ląd. Tutaj udaliśmy się czekającymi na nas pojazdami do miejsca, gdzie mieliśmy spędzić wieczór i noc. Spaliśmy w pensjonacie, który prowadzili bardzo mili ludzie. Ulokowano nas w domku dla nowożeńców, co było bardzo sympatyczne, choć ten etap mamy już dość dawno za sobą 🙂 Jedzenie było bardzo smaczne i przyrządzane na bieżąco ze świeżych produktów, a pobyt bardzo miły. Zaprzyjaźniliśmy się z jednym z gospodarzy, z którym do dzisiaj utrzymujemy kontakt.

 

 

 

 

 

Rano mieliśmy wspaniały widok na rzekę, choć spowitą mgłą. A na drugim jej brzegu spacerował sobie wolny słoń. To zawsze dobry znak przynoszący szczęście. Nam przyniósł dobrą wróżbę na cudowny czas, który mieliśmy spędzić w Laosie. Po smacznym śniadaniu popłynęliśmy dalej Mekongiem. Krajobrazy, jak i poprzedniego dnia były cudowne. Ponadto widzieliśmy wypalanie traw. Mijaliśmy pracujących ludzi i zwierzęta.

 

 

 

 

 

Liczne strumyki, wodospadziki i piękne góry oraz jaskinie zachwycały. Zwłaszcza jaskinia Pak Ou będąca również świątynią zasługuje na uwagę. Momentami chciało się wręcz zejść na ląd. Jednakże dopływaliśmy tylko do miejsc, w których wysiadali lokalni mieszkańcy po czym płynęliśmy dalej.

 

 

 

 

Nasza podróż łodzią zbliżyła się do końca w Luan Prabang. To był doskonały pomysł mojego męża, aby popłynąć Mekongiem, a wybór wolnej łodzi okazał się strzałem w dziesiątkę. Mogliśmy podziwiać widoki, poznać lokalną ludność, spać w laotańskim pensjonacie i skosztować domowego jedzenia, a także nawiązać relacje towarzyskie. Ci, którzy wybierają szybką łódź nie wiedzą, co tracą. Podróż ,,slow boat,, okazała się ekscytująca i inspirująca. To były wyjątkowe dwa dni spędzone w Laosie, a to, co najcudowniejsze miało dopiero nastąpić…

31 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *